Od początku września w sieci Era można kupić najnowszy telefon Samsunga z rekordową matrycą aparatu fotograficznego 12 megapikseli. Czy faktycznie tyle megapikseli robi aż tak dużą różnicę? I czy jest bardziej aparatem fotograficznym, czy też telefonicznym?
Potrafi robić bardzo dobre, jak na telefon komórkowy, zdjęcia i to nawet przy słabym oświetleniu, w czym pomagają bardzo bogate możliwości ustawień. Ponadto jest bardzo bogato wyposażonym multimedialnym telefonem.

Nie wiem dlaczego, ale przypomniał mi się mój pierwszy telefon komórkowy, który oferował możliwość robienia zdjęć. Był to Sony Ericsson T68i, który sam w sobie aparatu nie miał, ale dołączało się go od spodu telefonu, w miejsce portu służącego do transmisji danych i ładowania baterii. Wówczas jego użyteczność była nowatorska, choć mało przydatna. Trzeba było nosić ten dodatek, mocować... Komu się chciało?! W dodatku robił marne zdjęcia i bardziej przeznaczone do wchodzących właśnie wtedy MMS-ów; dużo mu brakowało do zastąpienia poważnego aparatu. Inną sprawą była też słaba jakość ówczesnych wyświetlaczy.
Czasy się zmieniły, coraz częściej można spotkać osoby robiące fotki telefonem komórkowym. Niemalże standardem są już matryce 3,2 megapiksela. Do niedawna granicą, której chyba nikomu nie chciało się przekroczyć, było około 8 megapikseli. Jednak Samsung postanowił podnieść poprzeczkę do tuzina. A na rynku są już informacje o mających pojawić się telefonach z aparatami o 20-megapikselowych matrycach. Czy warto?
Przyznam się szczerze, że nie umiem odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Z jednej strony wszystkim wiadomo, że wielkość matrycy to tylko część wpływająca na jakość zdjęcia. Dużą rolę odgrywa bowiem jeszcze optyka, czyli jakość obiektywu. Te w aparatach cyfrowych, zwłaszcza tzw. lustrzankach, mają wysokiej jakości szklane obiektywy. W telefonach z wiadomych względów obiektywy są małe i plastikowe, aby zapewne nie zwiększać masy telefonu, wszak funkcje telefoniczne są raczej nadrzędne.
Ale stajemy się leniwi, czego sam jestem przykładem. Kiedyś podróżowałem z wielką torbą, w której był aparat, obiektywy, baterie, filmy i filtry. Sporo to wszystko ważyło, a ja to taszczyłem po górach i plażach. No i trzeba mieć to cały czas na oku, aby ktoś naszego sprzętu nie zechciał sobie przywłaszczyć. Co innego telefon. Jest przeważnie lekki, mamy go w kieszeni i niemalże zawsze przy sobie. Doszło do tego, że gdy udałem się na kilka dni do Rzymu, nie wziąłem żadnego tradycyjnego aparatu telefonicznego i zadowoliłem się tym, co oferował ten wbudowany w telefon komórkowy. I nie żałuję.
Inne wspomnienie, to jedno ze zdjęć, z których jestem najbardziej zadowolony. To autoportret wykonany podczas swobodnego spadania z czterech tysięcy metrów, gdy spadochron jest jeszcze zamknięty. Wyraźnie widać na nim twarz zniekształconą od pędu powietrza, a w tle zbliżającą się ziemię. Mało tego, w okularach słonecznych odbija się ręka trzymająca telefon, którym zdjęcie zostało zrobione. A matryca miała „tylko” 3,2 megapiksela. Gdyby nie telefon, to takiej fotki bym nie zrobił, bo nie wpadłbym na to, aby wziąć ze sobą aparat. Tak więc chyba nie ma co się obrażać na aparaty w telefonach i śmiało z nich korzystać.
Z wyglądu nowy Pixon różni się nieznacznie do swojego poprzednika. Z przodu króluje duży, dotykowy wyświetlacz, pod którym znajdują się tylko trzy przyciski – odbierania i kończenia połączeń oraz wchodzenia i wychodzenia z menu lub aplikacji. Z drugiej strony jest nie mniej oryginalnie, bowiem tam w oczy rzuca się wystająca nieco osłona obiektywu. Nie brakuje oczywiście lampy błyskowej oraz informacji, ile megapikseli ma matryca aparatu. Tak jak w starszym modelu sam obiektyw jest chroniony mechaniczną zasuwką, która otwiera się automatycznie po włączeniu funkcji fotograficznych. Towarzyszy temu specyficzny dźwięk, który ja osobiście lubię. Po wyłączeniu aparatu następuje jej zamknięcie. Trochę dziwi, że mimo takiego zabezpieczenia nad nim jest jeszcze plastikowa osłona, o której czystość trzeba dbać.
Ciekawie rozwiązano włączenie aparatu. Niby tradycyjnie, na prawym boku jest przycisk, ale działa on nawet przy zablokowanej klawiaturze. To skraca czas potrzebny do zrobienia zdjęcia. Nie zdarzyło mi się, abym przypadkowo włączył aparat (np. trzymając telefon w kieszeni), bowiem wspomniany przycisk jest dyskretnie wpuszczony w obudowę i jest stosunkowo niewielki. Nie można tego powiedzieć o przycisku spustu migawki, który jest dosyć duży i lekko wystaje nad obudowę. Podobnie przyciski zoomu cyfrowego (regulacji głośności). Wszystkie znajdują się na prawym boku telefonu. Na drugim jest tylko przycisk blokady ekranu i przycisków oraz gniazdo kart pamięci.
Wracając jeszcze na chwilę do blokady telefonu, jest kilka sposobów jej wyłączenia. O pierwszym, fotograficznym wspominałem. Drugi to przytrzymanie opisanego przycisku. Trzeci to przyciśnięcie któregoś z trzech klawiszy pod ekranem, a następnie odpowiedniej ikony, która się na nim pojawi. Ostatni jest najciekawszy. To tzw. inteligentne odblokowanie. Trzeba je uruchomić w ustawieniach i wybrać literę z alfabetu. Chcąc od blokować urządzenie, znowu trzeba wzbudzić podświetlenie (którymś z trzech klawiszy pod ekranem), a następnie narysować palcem wybraną literę. Muszę przyznać, że to działa.
Jednak najciekawszy jest aparat, który bardzo mi zaimponował – robi naprawdę dobre zdjęcia, które śmiało można wydrukować na papierze fotograficznym i to nawet te robione przy słabym oświetleniu z wykorzystaniem flesza. Przy standardowym ustawieniu 12 megapikseli mają one rozdzielczość 4000x3000 punktów. Można jednak, rezygnując z dwóch megapikseli, przełączyć się w tryb szerokokątny. Wówczas fotki ma ją rozdzielczość 4000 na 2400.
Mnogość ustawień powinna zadowolić większość fotoamatorów. Te podstawowe są pod ręką i zarządzamy nimi, dotykając ekranu. Wybierzemy tryb działania (aparat, czy kamera), tryb fotografowania (jedno ujęcie, seria, panorama, detekcja uśmiechu) czy też ustawienia lampy błyskowej. Wybierzemy też scenerię, w jakiej chcemy zrobić zdjęcie – tu jest cała gama propozycji, których w sumie jest trzynaście, od portretu czy sportu, przez świt, zachód słońca i fajerwerki, do światła świecy i pod światło. W ustawieniach też niczego nie brakuje – jest balans bieli i regulacja czułości od 50 do 1600 ISO. Może my też wybrać rodzaj pomiaru ekspozycji lub włączyć detekcję mrugnięcia. Na opisanie wszystkich funkcji aparatu można by poświęcić osobny artykuł, ale odnajdą się w nim za równo absolutni laicy, jak i osoby mające jakieś pojęcie o fotografii. Równie dobrze Pixon12 radzi sobie z nagrywaniem sekwencji wideo, ale filmy nagramy z maksymalną rozdzielczością 720 na 480 pikseli.
Poza bardzo dobrym aparatem Pixon12 ma wszystko, co powinien mieć. Dostęp do internetu z wykorzystaniem HSPA czy Wi-Fi zapewnia sprawnie działająca przeglądarka. W drodze przyda się moduł GPS i program do nawigacji Naviexpert z trzymiesięczną licencją lub mapy Google. Jest oczywiście klient poczty, radio, odtwarzacz plików audio i wideo. Nagrane filmy można poddać prostej edycji. Są gry i aplikacja do rozpoznawania piosenek. Wbudowany czujnik ruchu pozwala przeglądać zdjęcia, przechylając telefon lub wyciszyć dzwonek po przez odwrócenie telefonu wyświetlaczem do dołu. Wszystkie funkcje oraz połączenia, zarówno danych, głosowe, jak i wideo, działają bez zarzutu. Samo urządzenie wykonano starannie i z dobrych materiałów.
Wyświetlacz też jest bardzo dobry, ma po nad 3 cale i wyświetla 16 milionów kolorów. Jakieś wady? Trochę za mała bateria, jak na tak duże możliwości, ale dwa dni wytrzymuje. No, chyba, że bardzo aktywnie korzystamy z urządzenia. Druga kwestia, to cena. W Erze bez umowy kosztuje 2,2 tysiąca złotych. Można by za to kupić dwa bardzo dobre kompaktowe, cyfrowe aparaty fotograficzne. Tyle, że z nich nie da się zadzwonić, połączyć z internetem, nawigować i słuchać muzyki.
Artykuł pochodzi z miesięcznika Mobile Internet
Zobacz najnowsze opinie lub dołącz do dyskusji i dodaj opinię!