
28 grudnia tego roku wejdzie w życie unijna Dyrektywa RED, której "zawdzięczamy" obecność gniazda USB-C we wszystkich urządzeniach mobilnych. Niestety, niejako "rykoszetem" możemy też otrzymać uciążliwe rozwiązanie - brak ładowarek w zestawach!
Unijna Dyrektywa RED nakłada na producentów elektroniki obowiązek stosowania w urządzeniach ujednoliconego gniazda ładowania USB-C. Mowa tu nie tylko o smartfonach i tabletach, ale dotyczy to także czytników e-book, aparatów cyfrowych (ktoś je jeszcze kupuje?) czy akcesoriów, jak klawiatury i myszki. Od końcówki kwietnia 2026 roku, nakaz ten obejmie nawet laptopy. Większość producentów już się dostosowała do nowych wymogów, a my cieszymy się z tego, że wreszcie nie musimy szukać specjalnych przewodów do naszych urządzeń. Smutni są jedynie posiadacze iPhonów, którzy już nie będą mogli zapytać w towarzystwie "czy masz kabelek do iPhone?", by podkreślić swój status... Teraz - to po prostu kabelek USB-C. Ci, którzy pamiętają czasy, gdy nawet w ramach jednego producenta, występowały różne końcówki do ładowania (kto pamięta "grubą" i "cienką" Nokię...?) - odetchnęli z ulgą. Słusznie - ale czy do końca...?
Dyrektywa RED zakłada też, że mamy mieć dostęp do jednakowej prędkości ładowania. Jakiej? Oczywiście niezbyt wysokiej. Co więcej, producent musi na opakowaniu umieścić wyraźny i czytelny piktogram, obrazujący minimalną i maksymalną moc ładowania, jakie obsługuje dane urządzenie. Producenci stosują jednak różne standardy szybkiego ładowania, o różnych mocach... Co w związku z tym? Wynika z tego kolejny zapis dyrektywy, mówiący o tym, iż producent musi dać nabywcy wybór - możliwość zakupu urządzenia z odpowiednią ładowarką lub bez niej. I to również musi być oznaczone odpowiednim piktogramem. Jak wyglądają owe piktogramy - możecie zobaczyć na przykładach poniżej:
fot. Adam Łukowski / mGSM.pl
I tu niestety rodzą się poważne obawy. Konieczność oferowania sprzętów z ładowarką lub bez wygeneruje dodatkowe koszty. Inne opakowania, inne kody produktów, być może inne ceny... Co więcej, spowoduje to również wyższe koszty dla sklepów. Pojawią się dodatkowe pozycje w magazynach, księgowości, a co więcej - łatwo będzie o pomyłkę, widząc dwa podobne opakowania z identycznym produktem, różniące się jedynie piktogramem i kodem kreskowym. I tu rodzi się poważana obawa - by nie powiedzieć pewność. Producenci zrezygnują z dodawania ładowarek w ogóle, ograniczając się tylko do wprowadzania jednej, zgodnej z unijnymi nakazami werji - bez ładowarki. Fakt, spora część firm już zrezygnowała z dodawania kostek ładujących - ale teraz zrobią to wszyscy. Coś, co dotąd było "modą" - stanie się normą. A za wszystko zapłacimy my, konsumenci. Chcąc korzystać z pełnej mocy ładowania, jaką oferuje np. flagowy smartfon z ładowaniem 125 W - będziemy musieli kupić ładowarkę osobno. To znów oznacza kolejne koszty dla klientów, ale i spedytorów czy sieci handlowych. Obawiam się, że tym razem przepis nie do końca dopracowano - i choć założenia były świetne, wyszło nie najlepiej. Chyba, że stanie się cud - i producenci nadal będą oferowali nam warianty smartfonów doposażone w ładowarki. Zapewne jako specjalną ofertę promocyjną...
fot. Adam Łukowski / mGSM.pl
Nowe przepisy wchodzą w życie 28 grudnia tego roku i obejmują urządzenia zaprezentowane po tej dacie. Sprzęty, które wprowadzono do sprzedaży przez tą datą - wciąż mogą być sprzedawane na wcześniejszych zasadach. Pytanie, co będzie następne? Standard grubości żył w przewodzie...? To akurat miałoby trochę sensu, bowiem wymiotłoby z rynku cieniutkie, niebezpieczne przewody wątpliwej jakości...
Zobacz najnowsze opinie lub dołącz do dyskusji i dodaj opinię!